Wywiad z Hanną Greń


1. Skąd pomysł na napisanie własnej powieści? Jak to się stało, że tak nagle zrodził się w twojej głowie?

Najpierw miało być opowiadanie na konkurs. Już je kończyłam pisać, gdy pewnej bezsennej nocy pojawiła mi się w myślach postać seryjnego zabójcy. Dziwnego, tajemniczego, zostawiającego przy zwłokach ofiar list. Nazwałam go Sprzedawcą Snów. Zobaczyłam w myślach jego ofiary i policjantów, i już wiedziałam, że temat jest za długi na opowiadanie. Wtedy zrodził się nieśmiały pomysł, żeby napisać powieść. 

2. Z jakim bohaterem najbardziej się utożsamiłaś? Która postać posiada twoje cechy charakteru?


Najbardziej do mnie podobna i najbardziej mi bliska jest Petra. Dałam jej dużo z siebie, bo ja również nie lubię się poddawać, a wszelkie groźby wywołują u mnie reakcję odwrotną do zamierzonej. Dostała też moje pokrętne poczucie humoru. Zenę z kolei obdarzyłam moim talentem krawieckim, żeby także miała coś ze mnie i nie czuła się odrzucona.

3. Czytając książkę miałam wrażenie, że to co opisałaś naprawdę przeżyłaś. Jakbyś siedziała w epicentrum wydarzeń i obserwowała wszystko w skupieniu z notesem w dłoni. Jak to jest, że twoja powieść ożyła w podświadomości czytelnika?


Myślę, że to zasługa wyobraźni. Każdą scenę widzę wyraźnie w myślach, potem zostaje tylko ubrać obraz w słowa. Staram się pokazać czytelnikowi ten obraz, a nie jedynie go opisać. Mam nadzieję, że przynajmniej w części się to udało.

4. Wspominałaś, że książka miała opowiadać tylko o Marcinie i Zenie, jednak nieproszeni goście wdarli się do twojej powieści. Jak się z tym czułaś, gdy wciąż wchodzili do twojego świata z butami?

Jak wspomniałam na początku, rzeczywiście miało być opowiadanie. W trakcie pisania odwiedził mnie Sprzedawca Snów, a wraz z nimi przyszli Petra i Konrad. Potem dołączyli pozostali, a ja byłam bezradna. Oba wątki wymieszały się w myślach i nie umiałam ich rozdzielić. Trochę mnie deprymowało, że to bohaterowie przejęli władzę. Musiałam ciągle korygować plan, żeby uwzględnić ich wyskoki.

5. Sama masz styczność z gliniarzem, który żyje z tobą pod jednym dachem. Jak to jest być żoną gliniarza z twojego punktu widzenia?


Jeżeli kobieta poślubia policjanta z pełną świadomością tego, że nie zawsze będzie on panem swojego czasu, jeżeli potrafi obdarzyć go pełnym zaufaniem, to myślę, że takie małżeństwo niewiele się różni od małżeństwa z listonoszem czy księgowym. Nigdy nie miałam z tym problemu. Wiedziałam, co mnie czeka i nie miałam pretensji o nieobecności w święta czy sylwestra. Nie męczyły mnie podejrzenia, że może to wcale nie służba odciąga go od domu. Za to dla osoby piszącej kryminały mąż policjant to prawdziwy skarb, bo na bieżąco udziela odpowiedzi i rozwiewa wątpliwości.

6. Gdzie najczęściej zapisujesz swoje myśli do książki? Na kartce, czy raczej wszystko zapisujesz elektronicznie?


Używam tylko i wyłącznie komputera. W nim notuję każdą wyobrażoną sobie scenę, bywa, że tylko skrótowo, jeśli akurat nie dysponuję czasem. Ponieważ najczęściej sceny te nie pojawiają się po kolei, początkowo tekst składa się w wielu niepowiązanych z sobą kawałków. Stopniowo te kawałki zaczynają się łączyć i dopiero wtedy można mówić o powieści. Dlatego moją ulubioną funkcją jest „kopiuj-wklej”.

7. Co jeszcze ciekawego dla nas szykujesz? Ile jeszcze przewidujesz tomów z udziałem naszych bohaterów? Czy przewidujesz pewne zmiany w rolach mężczyzn? Czy w końcu ci źli będą dobrymi?

Zaczynając przygodę ze Sprzedawcą Snów, nie planowałam kontynuować tematu. Ale już pod koniec zarysowała mi się w myślach postać Yellowknifera. Zobaczyłam dalsze losy Petry i Konrada, i po prostu nie miałam wyjścia. Musiałam napisać „Cynamonowe dziewczyny”. Potem historia się powtórzyła. Tym razem objawił mi się Całunnik, a wraz z nim zarys fabuły kolejnej części cyklu o wiślańskich policjantach. Właśnie skończyłam pisać tę część, noszącą tytuł „I choćbym szedł doliną ciemną...” i oczywiście natychmiast pojawiły się sceny do wykorzystania w następnej części. Nazwałam ją „Co minutę jeden”. Rysuje mi się jeszcze jeden pomysł, ale trudno przewidzieć tak odległą przyszłość. Co do męskich postaci i ewentualnych zmian ich ról, to owszem. W trzeciej części jeden z mężczyzn okaże się bohaterem pozytywnym, mimo że poprzednio nie był zbyt świetlaną postacią.

8. Jeden zabójca gorszy od drugiego. Którego najtrudniej się opisywało?

Sprzedawcę Snów i Yellowknifera kreowałam bez większego wysiłku. Przyznam nawet, że te fragmenty pisało mi się najłatwiej, w przeciwieństwie do wątku miłosnego. Za to Całunnik z trzeciej części sprawił mi nie lada kłopoty, ale też pomysł na tego zabójcę jest najbardziej skomplikowany. Więcej powiedzieć nie mogę, żeby nie zdradzić za dużo, mam bowiem nadzieję, że „I choćbym szedł doliną ciemną...” spotka się z aprobatą jakiegoś wydawnictwa. Osobiście uważam tę część za najlepszą.

9. Trzymasz czytelnika w niewiedzy do ostatniej kartki. A czy ty wiedziałaś jak potoczą się losy bohaterów? Czy kawałek po kawałeczku odkrywali przed tobą swoje tajemnice i historię życia?


Tylko w pierwszej części byłam zaskakiwana czynami bohaterów. Biorę to na karb braku wprawy. W kolejnych powieściach już ściślej trzymałam się planu, pozwalając bohaterom tylko na maleńki dryf. Z tym że dotyczy to wyłącznie ich życia osobistego. Wątek kryminalny w każdej powieści opisany został tak, jak to zobaczyłam w fazie wymyślania intrygi, która potem spisałam punkt po punkcie, włącznie z datami poszczególnych zdarzeń. Tu nie było miejsca na przypadkowość. W końcu morderstwo to poważna sprawa! 

10. Kto był twoim pierwszym czytelnikiem? Jaka była jego ocena?


Mam dwóch pierwszych czytelników. Zaprzyjaźnione z nami małżeństwo jako pierwsze dostaje plik. Iwona kończyła polonistykę, zawodowo także ma stale do czynienia ze słowem pisanym. Ona ocenia pod względem literackim. Z kolei Mirek jest policjantem i jego rolą jest ocenić, czy przedstawione zdarzenia są prawdopodobne w polskich realiach policyjnych. Oceny były surowe, lecz uczciwe. W przypadku pierwszej powieści nie poczekałam na ich opinię, czego potem bardzo żałowałam. Nauczona doświadczeniem, za drugim razem czekałam cierpliwie. Było warto. Dzięki temu „Cynamonowe dziewczyny” zostały pozbawione pewnego rozdziału, w którym prostą drogą zmierzałam w stronę melodramatu, zyskały także całkiem inne zakończenie, pierwotne bowiem Mirek uznał za kompletnie nieprawdopodobne i świadczące o całkowitym braku wyobraźni policjantów. Teraz czytają trzecią część, a ja drżę z niecierpliwości i ze strachu. Na wszelki wypadek poprosiłam o łagodny wymiar kary.



Komentarze