Mrok, który mami, przyciąga swoją mocą. Z jednej strony przeraża swoją siłą, z drugiej fascynuje, oczarowuje. Ciężko mu się oprzeć. Jest niczym zakazany owoc. Wiemy, że gdy pozwolimy się obezwładnić czarnym mackom, możemy tego żałować, że w porę nie zareagowaliśmy, jednak smak jego słodyczy połączonej z nutką goryczy, za bardzo hipnotyzuje i oszałamia. Ma coś w sobie z tajemniczości, fascynuje strukturą, potęgą, magnetyzmem. Dobro jest super, jednak ciemna strona mocy bardziej kusi, by ją bardziej zgłębić.
Cegiełka może odstraszać, jednak gdy czytelnik się w niej zagłębi, ogromna ilość stron już tak nie przeraża, bo fabuła wciąga w swoje odmęty od samego początku. Niesamowity klimat, mrok, który obezwładnia, tajemnice do odkrycia, dwie linie czasowe przybliżające historię bohaterów, ich przeżycia, doznania. Niczego nie można być tu pewnym. Czytelnik trafia w sam środek niebezpieczeństw, niepewności, strachu, ale też w czas napiętego oczekiwania, ekscytacji, frustracji, pożądania i wzrastającej adrenaliny, która podnosi ciśnienie i włoski na karku.
Postacie wciągają w swój świat. Czytelnik obserwuje ich powolny rozwój. Z czym i z kim muszą się mierzyć, z jakimi przeciwnościami losu, z jakimi trudnościami, emocjami. Pokochałam ich, chociaż z początku nie zapałałam do nich zbytnią sympatią, ale gdy pierwsze niesnaski odeszły, z mieszaniną strachu i ekscytacji pochłaniałam kolejne ich przygody, które jeżyły włoski, denerwowały i fascynowały. Na nowo rozkochałam się w fantastyce. Już zapomniałam ile adrenaliny i endorfin potrafią one wnieść do życia. Już nie mogę się doczekać kontynuacji! Ciekawa jestem, co dalej się wydarzy, bo zostałam z ogromnym głodem literackim, który, mam nadzieję, szybko zostanie zaspokojony.
Komentarze
Prześlij komentarz